Zamiast zwyczajowej publikacji przepisu
zapraszam dziś na relację z jednodniowej wycieczki do Lwowa, na którą wybrałam
się z Biurem Podróży "BIESZCZADER". Nie była to moja pierwsza wizyta na Ukrainie,
o czym doskonale wiecie, ponieważ o swoich ukraińskich sentymentach pisałam na blogu.
Ostatni raz odwiedziłam Lwów w 2010 r., a więc w okresie poprzedzającym EURO 2012. Jest to o tyle istotne, że w związku z organizacją wspomnianej imprezy na Ukrainie zmieniło się bardzo wiele pod względem infrastruktury drogowej (całkiem przyzwoita autostrada od granicy państwa do obrzeży Lwowa), warunków sanitarnych (toalety na dużo wyższym poziomie niż ostatnio, bieżąca, ciepła woda w kranach) oraz kolorystyki samego Lwowa (co niestety przekłada się na zwiększoną liczbę szyldów z logo koncernów znanych nam marek).
Ostatni raz odwiedziłam Lwów w 2010 r., a więc w okresie poprzedzającym EURO 2012. Jest to o tyle istotne, że w związku z organizacją wspomnianej imprezy na Ukrainie zmieniło się bardzo wiele pod względem infrastruktury drogowej (całkiem przyzwoita autostrada od granicy państwa do obrzeży Lwowa), warunków sanitarnych (toalety na dużo wyższym poziomie niż ostatnio, bieżąca, ciepła woda w kranach) oraz kolorystyki samego Lwowa (co niestety przekłada się na zwiększoną liczbę szyldów z logo koncernów znanych nam marek).
Do kogo adresowana jest oferta Biura? Na pewno
do osób, które będąc w Bieszczadach chcą wykorzystać fakt, że są blisko
granicy z Ukrainą i cenią sobie zorganizowane formy wypoczynku. Jednocześnie z
uwagi na napięty harmonogram wycieczki mają świadomość, że kilka godzin to zdecydowanie za mało, by dogłębnie poznać Lwów.
Chodzi bardziej o poczucie atmosfery miasta na tyle, by chcieć tu przyjechać na dłużej. Ale po kolei…
Wyjazd z Leska w kierunku przejścia granicznego
w Medyce nastąpił we wczesnych godzinach rannych. Po drodze otrzymaliśmy od naszego przewodnika Pana Grzegorza garść przydatnych informacji
na temat planowanej kolejności zwiedzania. Bardzo szybka odprawa graniczna po stronie polskiej i nieco
dłuższa po stronie ukraińskiej, ale wciąż do zniesienia, co będzie mieć
niebagatelne znaczenie z punktu widzenia "atrakcji turystycznej", którą zaserwowano nam przy
powrocie do kraju.
Lwów zgodnie z tradycją przywitał nas korkami i niemiłosiernym
żarem lejącym się z nieba (temperatura faktyczna jakieś 32 st. C, odczuwalna gruuuuubo ponad
40). Po zabraniu
na pokład lwowskiej przewodniczki Pani Teresy zaczęliśmy od zwiedzania cmentarzy, tj. Cmentarza Orląt Lwowskich i Cmentarza
Łyczakowskiego. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy byłam na Cmentarzu Orląt
miałam ciarki na plecach. Kolejne rzędy jednakowych, białych krzyży zrobiły na
mnie ogromne wrażenie. Głównie ze względu na świadomość, z czym wiąże się każdy z nich. Miejsce
absolutnie niezwykłe, które po prostu trzeba zobaczyć będąc we Lwowie…
Potem nastąpiło zwiedzanie centrum miasta, a w zasadzie
szybkie przemieszczanie się pomiędzy kolejnymi kościołami, katedrami, cerkwiami,
pomnikami i muzeami wartymi uwagi, czyli krótko mówiąc: lwowski niezbędnik
polskiego turysty. Oczywiście była też wizyta w bogato zdobionej Operze Lwowskiej. W programie niestety zabrakło wejścia do Kaplicy Boimów, czego pozostali uczestnicy mogą żałować. Ze swej strony uważam, że warto zapłacić tych parę hrywien, by zobaczyć stiukowe sklepienie kopuły odzwierciedlające architektoniczny "lęk przed pustką".
Dlaczego warto przyjechać do Lwowa? Choćby dla atmosfery
starych kamieniczek w okolicy Rynku (szczególnie, by zobaczyć Kamienicę Czarną). Dla dostrzegalnego na każdym kroku przenikania się tradycji z nowoczesnością, dla klimatycznych uliczek ozdobionych kwiatami zwisającymi z uroczych latarenek. Pani Teresa prosiła, żebyśmy przekazali Polakom, że we Lwowie jest bezpiecznie i nie ma wojny. Potwierdzam – jest bezpiecznie. Zresztą trzeba pamiętać, że Lwów to zachodnia Ukraina, a więc ponad 1000 km od przejawiającej tendencje separatystyczne prorosyjskiej części kraju.
Z tego względu jeśli nie macie jeszcze sprecyzowanych planów urlopowych, albo jesteście w pobliżu nie wiedząc, co zrobić z resztą wolnego czasu, wybierzcie się do Lwowa. Grecy, czy Hiszpanie potrzebują wsparcia w postaci EURO, ale wierzcie mi, że Ukraińcy docenią to bardziej. Jak dowiedzieliśmy się od Pani Teresy po wydarzeniach związanych z aneksją Krymu ceny gazu dla gospodarstw domowych wzrosły o 700 %! Wysokość podstawowej emerytury to w przeliczeniu na naszą walutę jedynie 150 zł!!! Na sugestię jednej z uczestniczek wycieczki, że nie da się przeżyć za taką kwotę, Pani Teresa skwitowała krótko: „A kogo to obchodzi? Musimy sobie jakoś radzić”. I radzą sobie na swój własny sposób, a dochody z turystyki to ważny element ich codziennego utrzymania. Warto o tym pomyśleć, za nim po raz kolejny będziemy chcieli narzekać na „ciężką” sytuację w naszym kraju…
Z tego względu jeśli nie macie jeszcze sprecyzowanych planów urlopowych, albo jesteście w pobliżu nie wiedząc, co zrobić z resztą wolnego czasu, wybierzcie się do Lwowa. Grecy, czy Hiszpanie potrzebują wsparcia w postaci EURO, ale wierzcie mi, że Ukraińcy docenią to bardziej. Jak dowiedzieliśmy się od Pani Teresy po wydarzeniach związanych z aneksją Krymu ceny gazu dla gospodarstw domowych wzrosły o 700 %! Wysokość podstawowej emerytury to w przeliczeniu na naszą walutę jedynie 150 zł!!! Na sugestię jednej z uczestniczek wycieczki, że nie da się przeżyć za taką kwotę, Pani Teresa skwitowała krótko: „A kogo to obchodzi? Musimy sobie jakoś radzić”. I radzą sobie na swój własny sposób, a dochody z turystyki to ważny element ich codziennego utrzymania. Warto o tym pomyśleć, za nim po raz kolejny będziemy chcieli narzekać na „ciężką” sytuację w naszym kraju…
Dodatkowo wbrew temu co się czasem słyszy
o Ukraińcach mieszkańcy Lwowa są bardzo przyjaźnie nastawieni do Polaków. Większość z nich
świetnie mówi po polsku, ma polskie korzenie lub polskich znajomych. W
zdecydowanej większości miejsc można płacić złotówkami, a sprzedawcy potrafią szybko przeliczyć ich równowartość na hrywny. Było mi troszeczkę wstyd, że
mieszkając po sąsiedzku nie rozumiem ich języka, że o słowie pisanym w ogóle nie
wspomnę. Jeden z nielicznych napisów, które byłam w stanie
rozszyfrować to „APTEKA”, bo różnił się tylko jedną literką od wersji
polskiej...
Koniec końców przetrzymano nas na granicy ponad trzy godziny, nie stwierdzając jakichkolwiek uchybień, czy to po stronie organizatora podróży, czy w zakresie niedozwolonego przewozu napojów wysokoprocentowych przez jej z uczestników. Rozumiem: procedury rzecz święta, muszą być przestrzegane. Jako prawnik mam tego pełną świadomość. Jednak mimo wszystko szkoda, że miłe wspomnienia ze Wschodu części pasażerom kojarzyć się będą z nie do końca zrozumiałym zachowaniem polskich celników, reprezentujących przecież państwo członkowskie UE, do której mieszkańcy Ukrainy tak ochoczo aspirują…
Potwierdzam - Lwów jest bardzo bezpieczne i przyjazne europejskie miasto. Zapraszam wszystkich Polaków na kawę, piwo, czekolada i inne lokalne specjały :)
OdpowiedzUsuńNiestety, granica nas dzieli i w niedalekiej przyszłości nic w tym kierunku nie zmieni się.
Ja jednak wierzę, że zmiany nastąpią za mojego życia :-). Pozdrawiam!
UsuńWspaniałe miejsce, muszę się kiedyś wybrać :)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz widzę takie miejsce, odwiedze je może kiedyś!
OdpowiedzUsuń