poniedziałek, 7 marca 2016

Kierunek: Litwa

W ubiegłym tygodniu zafundowałam sobie krótki wypad na Litwę. Chociaż niezmiennie uważam, że moje ukochane Bieszczady są idealnym miejscem do życia, to zawsze gdy przychodzi mi stąd wyjechać przekonuję się, jak wszędzie mamy daleko... Nie muszę zatem wspominać, że blisko 12-godzinna podróż autokarem ścianą wschodnią do przejścia granicznego w Ogrodnikach nie należała do najprzyjemniejszych. W rejonie Białostocczyzny powiało chłodem, dzięki czemu zrozumiałam, dlaczego prognozy pogody dla tego obszaru wskazują tak niskie wartości. Litwa również przywitała nas ostrym powietrzem. Powiedzieć, że było zimno to duuuuuuuże uproszczenie. Nigdy i nigdzie tak nie przemarzłam, jak podczas litewskiej "wyprawy". Po części sama jestem sobie winna, bo nie zabrałam puchówki. Nauka na przyszłość? Na Wschód zawsze w puchu... Pierwszym punktem programu było zwiedzanie uzdrowiskowej miejscowości Druskienniki, znanej z leczniczych wód, zabiegów borowinowych, czy kuracji solankowych. Miasta spokojnego i niezatłoczonego o tej porze roku. 
















W Druskiennikach największe wrażenie zrobiło na mnie nadbrzeże Niemna, bo oczywiście od razu pomyślałam, że fajnie by się tu biegało. No i te brzózki z kępami jemioły - moja słabość nie tylko w okresie bożonarodzeniowym... 










Po mroźnym spacerze uliczkami miasta rozgrzewaliśmy się litewskimi przysmakami w postaci zupy z kurkami, cepelinów i placków po żmudzku, czyli blin ziemniaczanych z nadzieniem mięsnym lub grzybowym okraszonych sporą dawką śmietany. W godzinach wieczornych przyjazd do Wilna, zakwaterowanie w "Hotelu Corner", kolacja i szybki wypad do sklepu po artykuły "pierwszej potrzeby", w tym polecaną przez panią przewodnik nalewkę "999". I tu kolejne zaskoczenie: po godzinie 2200 sprzedaż alkoholu jest zabroniona. Nic tylko czekać, jak nasz ustawodawca sięgnie w tej kwestii po podobne wzorce...  



Kolejny dzień upłynął pod znakiem zwiedzania najważniejszych zabytków miasta. Nie mogło zabraknąć czasu na urokliwą Starówkę, Pałac Prezydencki, Katedrę Wileńską, Kościół św. Anny, Ostrą Bramę, Zamek Dolny, Kościół św. Piotra i Pawła (z przepiękną, barokową kopułą – w moim osobistym rankingu zdecydowany numer dwa, jako że do tej pory żaden obiekt nie zdołał zdeklasować kasetonowej kopuły Kaplicy Boimów). 




























Ogromne wrażenie zrobił też na mnie cmentarz na Rossie, gdzie spoczywa serce Józefa Piłsudskiego. Prosta mogiła z czarnego marmuru, na której znajduje się cytat z poematu Juliusza Słowackiego: „Ty wiesz, że dumni nieszczęściem nie mogą za innych śladem iść tą samą drogą". No i figura Czarnego Anioła - unikatowa wizytówka wileńskiej nekropolii








Wilno naszpikowane jest śladami polskości, wśród których nie sposób pominąć dwóch wybitnych wieszczów epoki romantyzmu. Miasto kolorowe, wielowymiarowe, tętniące życiem i ludźmi.




















Po południu wzięliśmy udział w „Kaziukach”, czyli odbywającym się od ponad 400 lat jarmarku z okazji dnia św. Kazimierza, uznawanym za jedno z najbarwniejszych świąt miasta. Towarzyszyły mu przemarsze, wystawy i stragany. Stoiska kusiły zapachem swojskich kiełbas, boczków, kindziuków i różnego rodzaju ryb bałtyckich. Można też było posmakować tradycyjnego, litewskiego razowca. Do tego szeroki wybór rękodzieła, od misternych robótek ręcznych, po ceramikę, obrazy, czy wyroby z drewna. 
























  

Następnego dnia pojechaliśmy do pobliskich Ponar, gdzie w latach 1941-44 oddziały SS przy niechlubnym udziale strzelców litewskich zamordowały blisko 120 000 ludności cywilnej, w tym według różnych źródeł od 20 do 40 000 Polaków. Trudny element historii polsko-litewskiej, zupełnie mi nieznany.










Przed powrotem do kraju odwiedziliśmy jeszcze miejscowość Troki, w której znajduje się Zamek Wielkich Książąt Litewskich. 




















Pokryte lodem i śniegiem pobliskie jeziora najpełniej oddawały surowość klimatu, z jakim przyszło nam się mierzyć podczas pobytu na Litwie
















Moje wrażenia? Jak najbardziej pozytywne. Chciałabym przyjechać tutaj ponownie w jakimś cieplejszym miesiącu. Atutem są dobre drogi dojazdowe, czy smaczne jedzenie, minusem dość wysokie ceny (strefa EURO). Wprawdzie język zupełnie niepodobny do niczego, ale wielu mieszkańców mówi po polsku lub go rozumie, więc nie ma problemów z codzienną komunikacją. Kraj warty odwiedzenia! Nabrałam teraz apetytu na Łotwę i Estonię (oczywiście po uprzednim spakowaniu puchówki), a w przyszłym roku marzy mi się wyjazd do Petersburga…